Regaty Przyjaźni

Chojnicka łódka w finale Mistrzostw Świata Juniorów

 

Zawodnik, trener, działacz Związkowy, ciągle czynny pedagog sportowy w szkole wioślarskiej “GALERA”, wreszcie naczelny redaktor nieistniejącego czasopisma wydawanego przez PZTW pt. „Wioślarz” – Pan Ryszard Koch. Będziemy korzystać z jego wiedzy i cieszymy się, że chce ją nam przekazać. Wam zaś polecamy tekst i konkluzje, jakie go zamykają.

„Coś, co się wydarza,
a nie zostaje opowiedziane,
przestaje istnieć i umiera.”

Olga Tokarczuk

W czasach gdy Międzynarodową Federacją Wioślarską FISA niepodzielnie i autokratycznie zarządzał przez ponad 30 lat Thomas Keller, zastanawiano się tam, czy przystoi organizowanie dla juniorów imprezy międzynarodowej typu Mistrzostw Świata – na którą w końcu się zdecydowano. Znacznie wcześniej, przodujące w sporcie światowym, kraje obozu socjalistycznego organizowały corocznie dla swojej młodzieży, stojącą na najwyższym poziomie sportowym imprezę, która nosiła nazwę „Regaty Przyjaźni”.

W zawodach uczestniczyły wszystkie europejskie państwa socjalistyczne – Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich (w skład tej reprezentacji wchodzili zawodnicy Republik Radzieckich Litwy, Łotwy, Estonii, Białorusi, Ukrainy, Rosji, Kazachstanu …), Czechosłowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Niemiecka Republika Demokratyczna i Polska. Okazjonalnie startowali zawodnicy z Kuby. Najmocniejszą reprezentację wystawiała Niemiecka Republika Demokratyczna, której zawodnicy potrafili zwyciężać we wszystkich finałach.

Każda zniewolona przez system reprezentacja, musiała startować we wszystkich konkurencjach! Ale to jeszcze nie wszystko.

Gospodarz imprezy zgłaszał reprezentację A i reprezentację B. Tak być musiało, aby każdy z uczestników mógł, ze względów szkoleniowych, wystartować wielokrotnie. Polska organizowała Regaty Przyjaźni dwa razy. Z obiema imprezami łączą mnie niezapomniane sportowe, ale i humorystyczne przeżycia. Zacznę od sportowych.

Będąc kierownikiem wyszkolenia PZTW (dzisiejszy dyrektor sportowy ) pracowałem jednocześnie jako trener w Warszawskim Towarzystwie Wioślarskim ( nie mogłem być kierowcą reprezentacji transportującym sprzęt, gdyż jeszcze przez wiele lat Związek nie posiadał samochodu – a z czegoś należało żyć).

W klubie prowadziłem grupę męską, której członkiem był zasłużony dla wioślarstwa trener AZS Warszawa, wychowawca wielu medalistów najważniejszych imprez światowych Adam Skwarski. W grupie miałem również juniorów. Kiedy przyszło skompletować do Regat Przyjaźni polską reprezentację B powstał w PZTW problem z męską ósemką. Jako reprezentacja A miała wystąpić osada bydgoskiego WKS Zawisza. Osada zdecydowanie górowała nad pozostałymi kandydatami do reprezentacji, dysponując jednocześnie odpowiednim sprzętem klubowym. Postanowiłem, że z „odpadów”, czyli dwójek ze sternikiem i bez sternika, które nie zakwalifikowały się do reprezentacji w czwórkach i dwójkach, stworzę drugą ósemkę. Po regatach eliminacyjnych dwójek, zwycięzcy obu konkurencji obsadzili miejsca w reprezentacji A. Do ósemki B posadziłem zawodników drugiej dwójki bez sternika oraz drugą, trzecią i czwartą dwójkę ze sternikiem. Tak się złożyło, że pierwsza dwójka ze sternikiem, która wygrała eliminacje bezapelacyjnie, pochodziła również z Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, lecz miała innego trenera. Moja dwójka była czwartą osadą eliminacji.

Zgrupowanie reprezentacji B odbyło się w Ślesinie (reprezentacja A trenowała w Wałczu). Dla ósemki rozpoczęło się nieprzyjemnie. Pierwsze wyjście na wodę wykazało, że poprawne ustawienie łodzi na lądzie nie sprawdza się na wodzie. Wypożyczona, z któregoś klubu była do tego stopnia wyeksploatowana, że połowie osady „leżała” na prawej a drugiej połowie na lewej stronie pomimo tego, że łódź była zagraniczna, co w tamtych czasach stanowiło gwarancję przewagi psychologicznej nad krajowymi konkurentami. Ewentualna zamiana na łódź polską uchodziła za absolutną herezję.

Przez przypadek w klubie, tuż przed regatami, otrzymałem do dyspozycji ósemkę z fabryki w Chojnicach. Rozsądny i przyjazny ludziom prezes klubu, ze względu na fakt uczestniczenia w osadzie swoich zawodników wyraził zgodę na jej wypożyczenie dla reprezentacji B. Jak się później okazało powyższy fakt, był brzemienny w skutki historyczne dla polskiego przemysłu szkutniczego (o tym, po tym). Nowa łódź krajowej produkcji, to był następny horror.

Miękkie, znajdujące się fabrycznie na różnych wysokościach odsadnie, plastikowe dulki (u nas nowość), które otwierały się w czasie wiosłowania, nie stanowiąc żadnego zabezpieczenia przed wypadnięciem wiosła, nienormalnie ostre kąty wypadających podnóżków i ich ponadnormatywna głębokość, która powodowała ranienie zawodniczych łydek, zacinające się wózki i ster, to tylko część tego co pamiętam. Przeróbka łodzi odbywała się na bieżąco po treningach. To był problem techniczny związany ze sprzętem. Nie mniej poważnym problemem było wyrównanie akcentów cyklu wioślarskiego, czegoś, co nazywam wizualną jednością osady, dalekiego od ujednoliconych elementów technicznych – szczególnie ósemki.

Trening całą osadą nie był możliwy. Próby wiosłowania czwórkami nie przynosiły efektu. Zaczęliśmy od ćwiczeń dwójkami. Pierwszy z drugim, drugi z trzecim, trzeci z czwartym…ósmy z pierwszym…i tak na okrągło. Potem wiosłowanie czwórkami. Pierwsza czwórka, druga czwórka. Trzeci z czwartym, piątym i szóstym. Siódmy, ósmy, pierwszy, drugi…

Do tego dużo czasu poświęcaliśmy na wiosłowanie „bez obrotu”, co dla większości zawodników, było ćwiczeniem prawie nieznanym i stanowiło nieprawdopodobne tortury. Dało to wyśmienite rezultaty prawidłowej” pracy pióra w wodzie. W szczególności dociągnięcia wiosła i jego czystego wyjścia z wody, które do dzisiaj u juniorów są prawie nie do osiągnięcia w wiosłowaniu na dwójkach bez sternika – dzisiejszej konkurencji eliminacyjnej juniorów.

Na około trzy dni do startu ósemka zaczęła przypominać zespół, który rusza wózkiem w tym samym momencie, w tym samym momencie wchodzi do wody i z niej wychodzi. Jedno było pocieszające. Łódź „na oko” płynęła. Faktyczna wartość odczucia mogła być subiektywna, ponieważ nie istniał żaden wymierny odcinek, na którym można było to sprawdzić. Widoczne efekty szkolenia udzieliły się zawodnikom. Byli w wyśmienitych nastrojach.

Zawody Przyjaźni odbywały się w Poznaniu. Przyzwoite starty eliminacyjne obu polskich ósemek spowodowały, że wspólnie stanęły na starcie wyścigu finałowego. Oszlifowane dwójkowe „odpady” wiosłujące na polskiej łodzi w finale Regat Przyjaźni! To była mała sensacja w polskiej reprezentacji. Ale większą było zdecydowane pokonanie w finale reprezentacji A przez zbieraninę, która zajęła miejsce czwarte i to na krajowej łodzi chojnickiej produkcji.

Regaty Przyjaźni były eliminacją do startu na Mistrzostwach Świata Juniorów, które odbywały się trzy tygodnie po Regatach Przyjaźni.
Dzięki uzyskanemu wynikowi, niespodziewanie przed reprezentacją B otworzyła się szansa wyjazdu na Mistrzostwa Świata Juniorów w Nottingham.
Ówczesne przepisy wymagały co najmniej miesięcznego wyprzedzenia w wytypowaniu zawodników, którzy mają szansę wystartowania w Mistrzostwach Świata, aby mogli złożyć dokumentację paszportową. Powstała ogromni nerwowa sytuacja.

Dzięki Prezesowi PZTW Arnoldowi Gonerze sprawy paszportowe zostały w ostatnim momencie załatwione pozytywnie.
Okres przygotowań do Mistrzostw Świata poświęciliśmy na ucywilizowanie łodzi, które polegało na przytwierdzeniu na stałe podnóżków do wewnętrznych listew łodzi drutem miedzianym w przezroczystej izolacji. Przyczepieniu z pomocą drutu trampek i tenisówek do podnóżków, co podnosiło znacznie komfort wiosłowania, morale osady, nawiązywało do wyposażenia łodzi kadrowych oraz stanowiło wyraz nowoczesności i postępu technicznego. Wypracowaliśmy jednocześnie najskuteczniejszy sposób zabezpieczania drutem dulek, przed przypadkowym otwarciem w czasie wiosłowania (każde wyjście na wodę – nowe drutowanie). Tak ruszyliśmy na Mistrzostwa Świata.

Początkowo nikt nie zwracał uwagi na naszą osadę. Zainteresowanie wzrosło po wyścigu półfinałowym. Wioślarze, trenerzy, ale i sympatycy fotografowali się na tle nowoczesnych rozwiązań technicznych, jakie mieliśmy zastosowane w naszej łodzi. W wyścigu finałowym różnice między miejscami 4 – 6 były nieznaczne. Rok później, wykorzystując opisane doświadczenia, stworzyłem ósemkę, która awansowała na miejsce piąte.

W tamtych czasach po wyścigu finałowym odbył się tradycyjny ceremoniał zwany „cyrkiem Kellera” – urzędującego prezydenta FISA. Polegał na wręczeniu medali, po wcześniejszym powrocie wszystkich osad na ostatni odcinek 250 metrów, ustawieniu się w sześciu torach w kolejności zajętych miejsc i powtórnym przepłynięciu linii mety – było to możliwe dzięki 30 minutowym przerwom między wyścigami. Po ceremoniale na naszą ósemkę czekała przy pomoście dojazdowym miła niespodzianka. Przyjęła ich osada Mistrzów Świata, która złożyła zawodnikom serdeczne gratulacje, a w dowód uznania wyniosła naszą łódź na własnych barkach. Był to nieprawdopodobnie miły gest świadczący o docenieniu poziomu sportowego naszej osady, Wytwórni Sprzętu Sportowego w Chojnicach oraz kreatywnych rozwiązań technicznych.

Można by na tym zakończyć, ale historia zawodników ósemki miała ciąg dalszy, na który pragnę zwrócić uwagę osobom pracującym z młodzieżą.
W następną niedzielę po finałach Mistrzostw Świata Juniorów odbywały się w Poznaniu Mistrzostwa Polski Juniorów, na których to uczestnicy Mistrzostw Świata wystartowali w osadach klubowych.
W dwójkach bez sternika po długotrwałym, pięciotygodniowym, braku kontaktu z małą łódką, Mistrzami Polski zostali zawodnicy z ósemki, pokonując zdecydowanie kolegów, którzy reprezentowali nas na Mistrzostwach Świata. Znacznie ciekawiej zakończył się finał Mistrzostw Polski w dwójkach ze sternikiem. Tu zawodnicy również byli długotrwale pozbawieni kontaktu ze swoją podstawową konkurencją. W bardzo wyrównanym wyścigu wszystkie trzy dwójki z ósemki zajęły miejsca medalowe. Wygrała druga dwójka eliminacji. Trzecia z czwartą z eliminacji zamieniły się miejscami. Osada, która reprezentowała nas na Mistrzostwach Świata, nie brała udziału w rozgrywce medalowej i zajęła zdecydowanie miejsce czwarte.

Powyższy materiał, jak sądzę, oprócz wartości ciekawostki historycznej – chojnicka łódź w finale Mistrzostw Świata, pozwala na postawienie nadal aktualnego pytania : czy duża łódka może mieć pozytywny wpływ na podniesienie wartości sportowej młodych zawodników przygotowujących się ponad pół roku do startów eliminacyjnych w małych typach łodzi?

Drugie, nieśmiałe pytanie wynika z pierwszego i brzmi : czy dwójka bez sternika, (dwójka ze sternikiem zniknęła ze szkolenia), ale i jedynka, sprzęt wymagający od wioślarskiego ucznia – juniora, perfekcyjnego wiosłowania jest dobrą i jedyną drogą na Mistrzostwa Świata Seniorów oraz Igrzyska Olimpijskie. Podczas gdy, do osiągnięcia pełnego rozwoju zawodnika brakuje jeszcze 4 – 6 lat? Wyrażam przekonanie, że zdajemy sobie sprawę, iż doskonalenie techniki wiosłowania na małych typach łodzi ograniczone jest do minimum, bowiem nie zapewnia swobody, którą gwarantuje stabilność łodzi wielo wiosłowej. Powinniśmy pamiętać, że sprawiedliwe eliminacje do Mistrzostw Europy Juniorów, czy Mistrzostw Świata Juniorów nie powinny stanowić celu samego w sobie, a trener kadry juniorów jest najważniejszym trenerem wszystkich reprezentacji. To jego odwaga, kreatywność oraz koncepcja tworzenia przyszłej reprezentacji seniorów, realizowana wspólnie z trenerami klubowymi, decyduje o tym, kto przejdzie do kategorii młodzieżowej. Bowiem nikomu nie trzeba przypominać, że prawdziwe wioślarstwo zaczyna się dopiero w młodzieżówce.
Ryszard Koch