Tak to się zaczęło.
Wrocław, z małżonkiem spotkaliśmy się na Odrze. On trenował w DOLMELU (klub istniał w latach 80-90 a ja w AZS-ie u Państwa Odojów, po drugiej stronie Odry. Właściwie to nie miałam nigdy sportowych ambicji – bardziej teatralne i tam się z początku realizowałam. Ale Amor trafił dwiema strzałami: tą od sportu a potem tą od miłości. I mnie i Piotrowi – Gary Gancarzowi udało się być na Mistrzostwach Świata Juniorów; Piotr trzymał w ręce nawet nominacje olimpijskie do Los Angeles 1984 r., ale wiemy jak to się skończyło (bojkot igrzysk przez ZSRR a za nim innych państw ówczesnego bloku wschodniego w tym Polski, polityczny rewanż za bojkot przez USA Igrzysk w Moskwie 1980 r.). Wyczynowe wiosłowanie też się zakończyło po szczęśliwym powiciu naszego drugiego syna. Czas płynął a nas ciągnęło do natury, do wody więc kupiliśmy sobie canu i rodzinnie przemierzaliśmy okoliczne strugi. Z czasem synowie zabierali na te wyprawy swoich kolegów, a potem doszli sąsiedzi a potem rodzice tych kolegów i koledzy kolegów. Kupowaliśmy więc kolejne łodzie canoe. W końcu założyłam firmę realizującą obozy dla dzieci. Z początku były to obozy rowerowe i kajakowe; i zrodziło się pytanie: dlaczego nie wiosła ?
Dlaczego nie wiosła?
W latach dziewięćdziesiątych we Wrocławiu działał już tylko jeden klub – AZS Politechnika Wrocław, którego byłam wychowanką. Ewa Otwinowska – szefowa Kolegium Sędziów we Wrocławiu wciągnęła mnie w grono sędziów wioślarstwa. Z czasem zajęłam jej miejsce, gdy Ewa powróciła na swoje dawne „śmieci” do Krakowa. Dziś przewodniczącą Kolegium Sędziów we Wrocławiu jest Hania Widun. Było dobrze: kontakt z wiosłami zachowany, podobnie zachowane kontakty międzyludzkie. Jednak brakowało nam wioślarstwa na Odrze. Tych wodniaków co płyną do tyłu było niewielu i tylko w okolicach centrum miasta, obok AZSu. A przecież Odry we Wrocławiu jest ponad 30 km – odnogi, kanały z infrastrukturą hydrologiczną: mamy 8 śluz w obrębie miasta nie mówiąc o liczbie mostów, kładek itp. Zaczęła w nas kiełkować myśl o powołaniu stowarzyszenia sportów wodnych… i rowerowych (Piotr uwielbia rowery; w Dolmelu oprócz wioseł była sekcja kolarska i było kogo podglądać).
Skąd pomysł na własny klub?
Kolonie, obozy, canoe, kajaki, rowery i wreszcie wiosła – to wszystko można realizować w klubie sportowym więc rozpoczęliśmy działania związane z powołaniem do życia takiego klubu. Piotr wymyślił nazwę: P -Piotr, E- Ewa, Ga – od nazwiska i Z na końcu. Powołując swój klub mieliśmy własną wizję środowiska dla dzieci i ich rodziców o sporcie dla dorosłych jeszcze nie myśleliśmy choć już uczyliśmy wiosłować kilkoro rodziców równolegle z ich pociechami.
Początki
…nie były łatwe choć z perspektywy czasu ten nasz niepohamowany zapał nie pozwalał na chwile słabości. W mieście otrzymaliśmy wsparcie od urzędników: z otwartymi ramionami przyjęli nasz akces do sieci klubów sportowych. Mało tego: zaproponowano nam prowadzenie Klubu Środowiskowego bo nasze pierwsze działania z dziećmi wpisywały się w promowane przez Gminę osiedlowe ośrodki świetlicowe. Ten fakt dał nam kolejnego kopa do działania. Znaleźliśmy miejsce do zagospodarowania nad Odrą a osiedle przyznało nam malutkie pomieszczenie na działania środowiskowe – było więc lokum na jeden ergometr i biurko dla szefowej. To wystarczyło żeby przeprowadzić pierwsze mini zawody na canoe, kajakach i wioślarskich „bączkach”. Skąd się wzięły te bączki? Małżonek pospawał coś na kształt przyczepy na łodzie i ruszył w Polskę. Zakładając klub nie mieliśmy ani jednej łodzi wioślarskiej. Ale dla wielu klubów wioślarskich jesteśmy ich dłużnikami bo pomogli czym mogli, od klubów z Poznania dostaliśmy wspomniane bączki, drewniane wiosła i kadłub ósemki. Od klubu z Płocka otrzymaliśmy dwie plastikowe jedynki a z Torunia kadłub motorówki KASIA, który do dziś nam służy (!). Z Bydgoszczy Pan Gary przywiózł ergometr. W międzyczasie zorganizowaliśmy niemieckiej grupie wioślarek spływ z Wrocławia do Frankfurtu. Nie chcieliśmy pieniędzy więc odwdzięczyli się przywożąc miesiąc później całą przyczepę używanych turystycznych i sportowych łódek wioślarskich. Radość była przeogromna. Od środowiska lokalnego wsparcia nie mieliśmy. I pomimo, iż od razu – w 2003 roku weszliśmy w poczet klubów zrzeszonych w PZTW to mój macierzysty klub, AZS Politechnika, nadal publikował informacje, że on jest jedynym na Dolnym Śląsku klubem wioślarskim….. Trudno doszukać się przyczyny i logiki takiego uprawiania polityki przez AZS, taka sytuacja trwała ponad dekadę. W tym czasie prowadziliśmy szeroko rozumianą działalność dla mieszkańców miasta: organizowaliśmy spływy z udziałem nawet 300 uczestników na canoe, łodziach smoczych, wiosłowych i na kajakach. Rozpoczęliśmy propagowanie Odry i sportów wodnych organizując zawody na łodziach smoczych. Jako pierwsi sprowadziliśmy te łodzie do Wrocławia propagując ten rodzaj pływania w szkołach i lokalnych zakładach pracy. Dużym wysiłkiem organizacyjnym i szkoleniowym znaleźliśmy się jako kajaki i wioślarstwo na liście dyscyplin rozgrywanych w ramach Otwartych Mistrzostw Wrocławia. Jakaż to była duma gdy przeprowadzaliśmy regaty na szkoleniowych łódkach dla ludzi, którzy u nas pierwszy raz chwycili wiosła w dłoń!
Pierwszy medal wioślarski…..
…zdobyła dwójka podwójna chłopców w 2007 roku; i to srebrny. Z początku nie mieściło nam się w głowie, że to co robimy przynosi realne i policzalne efekty bo skupiliśmy się na celu nadrzędnym, na promowaniu zdrowego stylu życia, na rozwijaniu rekreacji rodzinnej, na kształtowaniu odpowiedzialnych postaw itd. To nie oznacza, że nie podchodziliśmy poważnie do wyczynu; jednak te dwie gałęzie kultury fizycznej przebiegały w PEGAZ-ie równolegle. A to było za dużo na dwie pary rąk, które dopiero po pracy, po południu mogły wiosłować.
Brakowało szkoleniowców.
Jak najszybciej jeśli było to możliwe na kursy instruktorów wioślarstwa wysłaliśmy naszych pierwszych zawodników i to oni – a właściwie one – bo same dziewczyny – stanowiły trzon szkoleniowy. Na początku dziewczyny były wolontariuszkami, z czasem, gdy zaczęliśmy zdobywać punkty w rywalizacji dzieci i młodzieży (wstyd się przyznać ale nie mieliśmy pojęcia o punktach, przekładających się na środki finansowe a nikt z kolegów wioślarzy we Wrocławiu nas nie uświadomił) rozpoczęły się drobne umowy zlecenia. Rozpychaliśmy się również w różnego rodzaju programach miejskich: a to program Trener Osiedlowy, a to program Animator Sportu i w ten sposób próbowaliśmy utrzymać naszą kadrę szkoleniową.
I zaczęło się wiosłowanie.
Nie przewidzieliśmy, że trudno jest działać sportowo nie posiadając historii a gdy zabrakło własnego lokum to już było całkiem pod górkę. Pomimo tego, iż nie było wsparcia ani współpracy z AZS Politechnika to rozpoczęły się sukcesy naszych podopiecznych a kadra trenerska poszerzała się o przyjaciół – dawnych wioślarzy, którzy podejmowali się szkolenia non profit. Z roku na rok coraz bardziej oddawaliśmy się dyscyplinie zaniedbując spływy dla mieszkańców i rekreację na łodziach smoczych. Smoki do dziś służą nam jako promocja sportów wodnych, propagowanie zdrowego stylu życia i akcje naborowe dla uczniów szkół. Jednak na zawody rekreacyjne dla ludności i przedstawicieli firm nie ma już czasu i sił. We wszystkich działaniach promocyjnych, technicznych i logistycznych największym wsparciem byli nasi synowie: Michał i Grzegorz. To oni są – według mnie – najlepszymi sternikami dziesięcio i dwudziestoosobowych łodzi smoczych, najlepszymi kierowcami, najlepszymi ster-motorzystami i najlepszymi opiekunami zawodników na nartach i na akwenie. Wkład synów w rozwój PEGAZ-a jest nie do opisania.
„Zderzenia” z realiami.
Pierwsze zderzenie z rzeczywistością to przymus opuszczenia naszej pierwszej przystani. Zapuszczony teren nad Odrą i rozsypująca się rudera za pracą naszych rąk stały się przytulnym miejscem dla rekreacji. I chyba dlatego musieliśmy się stamtąd ewakuować bo przyszedł silniejszy i mniej pracowity. Wtedy znów urzędnicy nam pomogli i usadowili nas na terenie niedużego ośrodka z letnim basenem dla dzieciaczków. To już było coś, mieliśmy własne lokum i własny teren. Było dobrze. Mogliśmy rozwijać pegazowe skrzydła, znów rozkwitła rekreacja wodniacka, wypożyczalnia sprzętu, gościliśmy spływy z Niemiec, Czech i Austrii, sami również organizowaliśmy przeróżne wydarzenia wodniackie. Przy tym równolegle był sport, kolejne medale i mistrzostwa kraju. Przy tym cały czas brakowało zaangażowanej kadry trenerskiej, ale nie było źle. Kolejne zderzenie. Musieliśmy opuścić naszą miejscówkę bo rozpoczął się remont Odry: poszerzanie i pogłębianie, rozbudowa infrastruktury a przy tym ”zawijanie Odry kijem” bo tam, gdzie stały nasze pomosty i prowadziliśmy regularne treningi teraz stoi znak zakazu ruchu. I koniec z naszą miejscówką. Na szczęście Piotr szybko reaguje i w 2012 roku wydzierżawił na terenie zalewowym zachwaszczoną łąkę nad Odrą, która do teraz służy nam jako przystań. Nie możemy podciągnąć energii ani wody więc jest to otwarta przestrzeń nad niewielką zatoką z dwoma namiotami, w których przechowujemy łodzie. I to nasz klub. Pewnie ktoś inny miałby tyle determinacji, że znalazłby dojścia aby podciągnąć wodę i prąd, ogrodzić teren i postawić jakąś namiastkę budynku, ale naszą energię kierujemy na zawodników, bo jeśli nie treningi na wodzie to treningi w terenie, jeśli nie spływy to rajdy rowerowe, jeśli nie biegówki to marszobiegi w Sudetach, jeśli nie ognisko to biegi uliczne, jeśli nie zawody to pokazy wioślarskie w centrach handlowych i ciągle coś wymyślamy aby było ciekawie, interesująco, integrująco, motywująco itd. itd. i chyba niczego byśmy nie zmienili. Od września 2012 roku w każdy wtorek przesyłam członkom klubu i rodzicom naszych zawodników bieżące informacje, plany, harmonogramy, opinie, prośby, rezultaty i czasem ploteczki w postaci „Tygodnika Wioślarskiego”. Liczba rozesłanych maili dobija dziś do 600 tygodniowo. To nie jedyne dobrodziejstwo elektronicznych mediów, które pozwala szybko i skutecznie dzielić się wiadomościami i komunikatami. Dzięki poczcie elektronicznej i zawieranych w niej informacjach możemy kształtować pożądane postawy, w ten sposób wspieramy często rodziców w jakże wymagającej wychowawczej roli młodego pokolenia. Właśnie ten piękny rozwój naszej młodzieży, jej dojrzewanie, wzrastanie w kulturze, kulturze fizycznej, kulturze społecznej i tej naszej klubowej daje napęd i siłę by nadal organizować wioślarskie zajęcia, nabory i propagowanie dyscypliny. Oczywiście sukcesy sportowe zawodników są tą słodyczą, którą się raczymy, zwłaszcza gdy jest ciężko lub gdy trzeba płynąć pod prąd. Wyczyn jest piękny i wartościowy dla tej rzeszy młodzieży, która pragnie rywalizacji i sportowych sukcesów. Tę ich potrzebę staramy się w klubie zapewnić, utrzymując ciągłość roczników, gwarantując sprawdzoną kadrę szkoleniową wreszcie odpowiedni sprzęt i najkorzystniejsze warunki, klimat czyli klubową atmosferę, przychylność i współpracę z rodzicami. Znakomita większość młodzieży przychodzi do klubu by spędzać czas wśród rówieśników, dla poznania czegoś nowego i posmakowania sportowej części kultury fizycznej. Również im staramy się oferować namiastkę tego czego od nas oczekują. Oczywiście prawdą jest, że spora część naszej energii wsiąka w działania okołosportowe, nie wyczynowe. Lecz tak widzieliśmy rozpowszechnianie kultury fizycznej gdy powołaliśmy nasz PEGAZ i chyba nie chcemy tego zmieniać. Naszym zdaniem wyczyn bez rekreacji i w pewnym stopniu bez masowości jest jak taczka bez koła: załadowana ale nie pojedzie.
Opowiedziała nam – Ewa Gancarz
Redakcja zadała pytania:
- Jakie są relacje z zawodnikami, panujące zasady?
Trudno mówić o specjalnych zasadach; tak jak w życiu – poszanowanie każdej osoby. W deklaracji przystąpienia do klubu jest tylko kilka punktów, które podpisuje zawodnik: że ma uczęszczać na zajęcia w wyznaczonych terminach, że ma się podporządkować poleceniom trenera, że ma godnie reprezentować siebie, barwy klubu, kolegów i że ma brać czynny udział w pracach na rzecz i dobro klubu. O przeklinaniu, alkoholu, papierosach nic nie jest napisane bo to jest jakoby oczywiste. Wszyscy się pilnują aby na terenie przystani nie było zwad, poniżania, bałaganienia, itd. itd. bo to my, dorośli jesteśmy drogowskazem i od nas młodzi czerpią wzorce. Najtrudniej jest nam wypracować współdziałanie starszych roczników zawodników z tymi młodszymi. Dzieciaki, które rozpoczynają zabawę w wioślarstwo są konkurencją dla tych, którzy już się rozsiedli w klubie. Wynika to z prostej przyczyny: praktycznie do pracy z najmłodszymi jest nas tylko dwoje – ja i Pan Gary; otaczamy opieką, prowadzimy, uczymy, jesteśmy dla nich całym sobą… no ale przychodzi taki moment, w którym są kolejne nowe dzieci i to tym nowym się poświęcamy a starsi przechodzą w miarę możliwości do innych trenerów albo oczekujemy od nich dojrzałości zawodniczej, samodzielności – a to już nie wszystkim odpowiada i potrzeba czasu oraz cierpliwości, żeby te fałdy życia wyprostować.
- Cele wychowawczo społeczne? Co jest najważniejsze w pracy z młodzieżą? Jakie widzisz zmiany charakterologiczne w młodzieży tej kiedyś i teraz?
To są dla mnie bardzo proste pytania ale nie wiem co odpowiedzieć. Cele wychowawczo społeczne….. to jest cel najwyższy kultury fizycznej: kształtowanie postaw społecznie pożądanych. Tylko, że my kształtujemy dzieci według naszego wzorca: jeśli jesteśmy prawi to i dzieci będą prawe, jeśli będziemy kombinatorami to i dzieci się tego od nas nauczą. I to właśnie jest najważniejsze w pracy z młodzieżą. One są Twoim lustrem; przyglądając im się a zobaczysz siebie i wtedy koryguj, poprawiaj co chcesz i co możesz i czekaj na efekty. Nic piękniejszego nie może Cię w życiu spotkać niż działanie, kształtowanie, poznawanie i poprawianie siebie poprzez pracę z młodzieżą. Zmiany charakterologiczne w młodzieży kiedyś i teraz: Myślę, że krzywdziłoby to dzisiejsze dzieciaki, gdybyśmy mieli porównać choćby siebie z lat młodości i teraźniejszą gawiedź bo czasy były inne. W latach osiemdziesiątych trenowaliśmy aby otrzymać za darmo parę trampek albo dla uzyskania na kilka dni paszportu służbowego i zobaczenia Zachodu a dziś dzieci w wieku szkolnym zwiedziły już więcej świata niż ja przez całe swoje życie. Więc nie chcę czynić takich porównań; mogę sobie z rozrzewnieniem powspominać jakim wyróżnieniem dla mnie było przygotowanie trenerce motorówki: starałam się być najwcześniej na przystani aby móc w czymś być pomocną, nauczyć się od szkutnika drobnych napraw, przygotować sobie sprzęt…. Dziś dzieci mają wszystko podawane na tacy więc nie oczekujmy, że będą takie same jak my kilkadziesiąt lat temu.
- Na co twoim zdaniem trzeba uważać pracując z młodzieżą?
Na pokusy. Na pokusy dzisiejszego świata: na używki i na wolność. To proste: jeśli na wszystkich skrzyżowaniach będzie zielone światło to nie dojedziemy do celu. Wbrew pozorom wszyscy lubimy porządek: młodzi i nie młodzi dlatego ważne jest działanie w imię ustalonych zasad; wtedy wszystko jest klarowne i wszystko się uda poukładać.
- Czy i jak stawiać granice? Czy stawiać granice?
Każdy człowiek powinien stawiać rozważne granice, przestrzegać ich i nie wchodzić w granice drugiej osoby. Musimy zacząć od siebie, potem będzie już prościej i efektywniej!
- Przesłanie dla młodych zawodników?
Bądź dobry dla siebie – potem na pewno będziesz dobry dla innych a to jeden z najwyższych punktów piramidy rozwoju człowieka.
- Jakie są relacje z rodzicami?
Relacje z rodzicami: już staram się nie wchodzić głęboko w te relacje bo one zabierają energię. Jesteś trenerem, opiekunem – wiesz co robisz i jeśli nie oczekujesz od nikogo pomocy to jej nie bierz. Świata nie zbawisz, rób swoje i ciesz się każdym sukcesikiem, to cię napędza do dalszego działania.
- Przesłanie dla rodziców.
Nie przeszkadzajcie; podziwiajcie, doceniajcie swoje pociechy – to powinno Wam najlepiej wychodzić!
Pytania zadał Marek Wejs