KKW Cyklofan – historia
Opole to nie Bydgoszcz, nie mamy wioślarskich tradycji. Owszem, były incydentalne zjawiska- przed wojną („za Niemca”), we wczesnym okresie powojennym (na przełomie lat ‘50 i ‘60) ale z dzisiejszego punktu widzenia mogło to być równie dobrze za Władysława Opolczyka. Taki stan rzeczy wbrew pozorom sprzyjał inicjatywie tworzenia wioślarskiej osady- brak presji, świadomość bycia prekursorami trochę motywowała. Do tego brak możliwości porównywania z innymi wioślarzami.
Cyklofan to nieformalny klub, zbieranina ludzi w różnym wieku, z różnych zawodów których połączył rower. Nazwa, jak w większości takich przypadków, pochodzi od miejsca zbiórek kolarskich. A spotykaliśmy się pod sklepem/warsztatem rowerowym Cyklofan na Placu Sebastiana w Opolu. Właścicielem sklepu jest były kolarz, Antek Pietrukaniec. I choć pośród kolarzy z Cyklofana spora część ma za sobą przygodę z zawodowym kolarstwem, to większość dopiero tutaj poznała szosowe szaleństwo, ściganie się, jazdę w peletonie itp. Dla nich Antek jest kolarskim guru, nauczycielem, mentorem. Wobec Antka nie sposób być obojętnym, a kochać go trudno. Ale charyzmy nie można mu odmówić.
W ciągu wielu lat przez Cyklofana przewinęło się sporo osób. Jak zawsze w takich sytuacjach były rozłamy, ale pozostała dość spora grupa osób dość podobnie patrząca na amatorskie uprawianie sportu. Tu raczej nie ma profesjonalnego treningu „pod podręcznik”. Liczy się siła charakteru, współzawodnictwo, zabawa. Trening tak, ale raczej mało kto stawia sobie dalekosiężne cele. Jak to określił Antek- „chodzi o to, żeby bawić się w kolarstwo a nie w kolarzy”.
Spora grupa z Cyklofana biega, startuje głównie w lokalnych imprezach. Zimą, o ile warunki pozwalają, uprawia narciarstwo biegowe. I dlatego, gdy z inicjatywy Michała Broja, pojawiła się możliwość spróbowania sił w wioślarstwie, natychmiast pojawiła się grupa entuzjastów nowej dla nas aktywności. A zaczęło się tak:
Jest w Opolu grupa zapaleńców ścigających się na smoczych łodziach. Pamiętam, jak przy piwie, po kolarskim treningu Michał podzielił się z pomysłem stworzenia drużyny która wystartuje na takiej smoczej łodzi. Ziarno pomysłu zaczęło kiełkować, a z czasem pomysł smoczej łodzi ustąpił chęci zmierzenia się z prawdziwym wioślarstwem. Potrzebna była łódź.
Pewien człowiek z Tczewa dał ogłoszenie, że ma na sprzedaż zabytkowe łodzie. Kawał drogi, ale umówiliśmy się, równolegle zamawiając TIR-a do transportu łodzi. Na miejscu okazało się, że łodzie, owszem, są zabytkowe, ale w stanie opłakanym, połamane i cholernie drogie. Tczew okazał się ślepą uliczką.
Krótko potem Tomek znalazł ogłoszenie- KW Syrenka z Warszawy miał na sprzedaż ósemkę. Po udaniu się do Warszawy okazało się, że ósemka owszem, jest, ale jest też czwórka podwójna i to w lepszym stanie. I takim sposobem staliśmy się posiadaczami dwóch łodzi. Ósemka poszła do stworzonej przez Michała stoczni, czwórka po niewielkich pracach jako pierwsza trafiła na wodę.
Pierwszy trening odbył się w listopadzie 2019. O metodykę treningu nie pytaliśmy tym razem Antka, choć, znając go, pewnie by nam doradził. Zamiast niego naszym instruktorem był internet, a zwłaszcza YouTube. Stamtąd na przykład poznaliśmy sposób, jak nie kończyć kąpielą pierwszych treningów- dwóch wiosłowało, pozostała dwójka „trzymała motyla”. Dość trudną logistycznie operacją było każdorazowe dowiezienie łodzi nad rzekę i jej wodowanie.
Covid trochę spowolnił nasze pierwsze postępy. Gdy przepisy nieco odpuściły wróciliśmy na wodę ze zdwojonym zapałem. Dogadaliśmy się ze Strażą Pożarną i na ich terenie zorganizowaliśmy naszą przystań- w samym centrum Opola. Jesteśmy tam do dziś. W czerwcu została zwodowana ósemka a we wrześniu 2020 roku wzięliśmy udział w naszym pierwszym „zewnętrznym” evencie – Wioślarskiej Bitwie Warszawskiej.
Dziś wszyscy dziwimy się, jak dobrze wypadliśmy w tych zawodach. Płynęliśmy na pożyczonej łodzi, robiliśmy błąd za błędem, ktoś spadł z siodełka, ktoś złapał raka, w każdym momencie „pracowało” średnio 4 osoby. Wejście do biegu finałowego przegraliśmy o pół sekundy.
Obecnie dysponujemy całkiem sporą „flotą”- mamy ósemkę, czwórkę podwójną, debla, peruara, trzy skify (jeden z nich otrzymałem od kolegów jako prezent na „pięćdziesiątkę”). Rok 2021 odbył się bez startów, za to w 2022 r. poczynając od niedokonanego maratonu Toruń-Bydgoszcz, Cyklofan wypłynął na „zewnętrzne” wody. Startowaliśmy w Warszawie, Bydgoszczy, Poznaniu i Pradze. Wiedząc, że we współzawodnictwie „ramię w ramię” mamy (na razie) małe szanse wygrać z drużynami z dużo większym doświadczeniem i często przeszłością zawodniczą, a chcąc dokonać czegoś spektakularnego, wymyśliliśmy własną imprezę- Maraton Opole-Wrocław.
Maraton Opole – Wrocław
Gdzieś w kwietniu 2022 r., kiedy ze strachem myśleliśmy o pierwszym naszym udziale w maratonie Toruń-Bydgoszcz podczas treningu przyszła taka myśl: a może by tak poczekać na sezon deszczowy, kiedy nurt będzie szybki i wtedy trzasnąć na jeden strzał trasę Opole-Wrocław? Z uwagi na stan osobowy, stan ducha i wytrenowania załogi wybraliśmy czwórkę podwójną jak skład najbardziej pewny. Myśl zawisła w powietrzu, deszcze nie przychodziły, nurt jak to w Odrze był bliski zeru km/godz. Ale pomysł dojrzewał. Na początku maja padł termin 25 czerwca, sobota po letnim przesileniu, najdłuższy dzień, najpewniejsza pogoda! Ale w głowie (przynajmniej mojej) ciągle jeszcze było to odległe wydarzenie. 7 maja na treningu miało miejsce przykre wydarzenie, doszło do zderzenia naszych dwóch jednostek, czwórki i ósemki. Czwórka została wykluczona z pływania. Maraton wydawał się coraz bardziej nierealny. Jednak okazało się, że Michał z Robertem (klubowy szkutnik, brat Michała) dokonali cudu. Po pracach remontowych łódź wyglądała lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Była gotowa do wyzwania.
Podczas Warsaw Head podzieliliśmy się naszym planem z Marią Braun, niekwestionowanym autorytetem od wioślarstwa dystansowego. Pokręciła głową z powątpiewaniem. Przeliczyła hipotetyczny czas, 95 km średnio 10 km/h, dwanaście śluz po pół godziny. Będzie ciężko, nawet mimo najdłuższego dnia. Nasze nastroje do końca się wahały. Ostatecznie jednak 25 czerwca ok. godziny 5:30 czwórka w składzie Tomek Lazik, Tomek Rosiek, Radek Operacz i Michał Broj odbiła od pomostu w centrum Opola. Woda w Odrze praktycznie stała. Byliśmy zaopatrzeni w zapas wody, izotoniki, kanapki, banany, batony. Pierwszą śluzę Wróblin osiągnęliśmy w planowanym czasie po 4 km.
Dwanaście śluz: Wróblin, Dobrzeń Wielki, Chróścice, Zawada, Ujście Nysy, Zwanowice, Brzeg, Lipki, Oława, Ratowice, Janowice, Opatowice.
Michał miał spisane telefony do każdej ze śluz. Na kilkanaście minut przed dopłynięciem dzwonił i prosił o otwarcie śluzy od górnej strony. W większości przypadków działało to sprawnie. Do ujścia Nysy w zasadzie szliśmy „na świeżości”, choć każdy miał świadomość nieuchronnych chwil kryzysu. Od godziny 10 zrobiło się naprawdę gorąco. Była to okolica Brzegu, więc jeszcze przed połową trasy. Wcześniej o mały włos nie uderzyliśmy w przegapioną bojkę. Całe szczęście, choć każdy chyba pomyślał, że można było wyjść z twarzą z całego przedsięwzięcia … a tak, trzeba się dalej męczyć.
Lipki poszły sprawnie. Kawałek po Lipkach zrobiliśmy przerwę. Chwila odpoczynku na brzegu. Kąpiel w Odrze ( złote algi i śnięte ryby były ponad miesiąc później, więc nie, nie mamy z tym nic wspólnego). Po przerwie ruszyliśmy znów w dobrym nastroju.
Oława poszła sprawnie. Piękne, zaludnione nadbrzeże, ładna śluza. Następne były Ratowice. Wiedzieliśmy o jakimś remoncie tej śluzy, ale informacje donosiły, że przepłynięcie jest możliwe. I owszem, było. Ale dla rekreacyjnych jednostek dwa razy na dobę. Wychodziło, że musielibyśmy czekać prawie dwie godziny. Decyzja była prosta. Wykonanie trochę trudniejsze. Nie było łatwo wyciągnąć łódź na strome, betonowe nabrzeże. Ale jakoś daliśmy radę. Przenieśliśmy łódkę i zwodowali poniżej jazu. W podniesionych nastrojach dopłynęliśmy do Janowic. Wielka podwójna śluza. Trwało trochę, zanim nam otworzono. Jedyna śluza, na której nie widzieliśmy żywego ducha. W połączeniu z ogólnym wyczerpaniem, był to (przynajmniej dla mnie) najbardziej depresyjny fragment trasy. Pozostała jedna śluza i triumfalne przepłynięcie przez Wrocław. Z tego powodu zdecydowaliśmy o kolejnym postoju na nadbrzeżu. Ponowna kąpiel, odświeżenie, przebranie w reprezentacyjne stroje. Opatowice były przyjemnością. Trochę dłużyło się podczas wpływania do Wrocka ale w końcu dobiliśmy do pomostu pod Politechniką, przy budynku AZS-u. Kiedy studiowałem, a było to w ubiegłym stuleciu, w tymże budynku była kultowa knajpa o nazwie Tawerna. W trakcie ostatnich dwóch lat studiów byliśmy tam stałymi gośćmi. Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że za lat 28 przypłynę tam z Opola z osadą wioślarską … chyba bym się nawet nie zaśmiał. Na pomoście czekał już na nas Szczypior, nasz kolega, członek Cyklofana i wioślarz który równolegle z nami pojechał do Wrocławia rowerem a teraz zadbał o foto dokumentację imprezy. Po chwili odpoczynku wsiedliśmy jeszcze raz do łódki celem honorowego przepłynięcia prestiżową trasą Wrocławia. We wspomnieniach ta trasa, wzdłuż ostrowa Tumskiego i z powrotem, pozostaje mieszaniną satysfakcji i bólu. Gdy dobiliśmy do pomostu przy Niskich Łąkach czekali już na nas członkowie ekipy Kasia i Robert z zapasem zimnego piwka.
Zegarek pokazał czas całej imprezy 13:45, czas ruchu 10:15. Łączny dystans 93,5 km.
Mimo, że w drodze powrotnej wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że był to jednorazowy event i nie mamy zamiaru go powtarzać, już kilka tygodni później wszyscy wiedzieli, że druga edycja jednak się odbędzie. Oczywiście, były chwile zwątpienia, czy zbierze się osada, ale ostateczny efekt przekroczył wcześniejsze oczekiwania. Tym razem na trasę wyruszyła Ósemka w składzie: Tomek Lazik, Tomek Rosiek, Robert Gzyl, Kasia Kościów, Arek Operacz, Arek „Szczypior” Glensk, Tomek Gałgan, Michał Broj. Pogoda tym razem nie rozpieszczała, przez pierwsze 40 km deszcz i kilkanaście stopni. Postój tylko jeden w śluzie Lipki.
W 2024 r., jak co roku Maraton Opole-Wrocław, edycja III odbędzie się w pierwszą sobotę lata. Chętnych do wzięcia udziału zapraszamy. Łódź dowolna.
autor tekstu – Radosław Operacz







