Trudna droga … ale idę
To nie jest prosta sprawa na tym obszarze. Wymaga determinacji, wiedzy i miłości do dyscypliny.
Zadaliśmy Pani Małgorzacie Król, Prezes Poznań Rowing Club parę pytań i uzyskaliśmy odpowiedzi.
Treścią w niezmienionej formie dzielimy się z Wami.
Małgorzato, realizujesz swoje pasje, marzenie związane z wioślarstwem, jak?
Wystarczy zebrać sześć zaufanych osób, napisać statut, wypełnić odpowiednie dokumenty, złożyć je do sądu, dokonać opłaty, poczekać na decyzję i oto mamy klub. Najważniejsze, by w formularzu nadać sobie tytuł prezesa (śmiech).
Mówię oczywiście z przymrużeniem oka. Nie wiem skąd w ludziach tyle obaw. Ja też miałam wcześniej wiele pytań podszytych strachem związanych z prowadzeniem klubu, ale niepotrzebnie. Od zawsze wiedziałam dwie rzeczy: będę mieszkać w Poznaniu i będę prowadziła własną firmę. Przeprowadzka nadeszła szybko. Miałam 15 lat, kiedy zamieszkałam w poznańskim internacie. Pomysł na własną firmę, czy może trafniej: własne miejsce, długo rodził się w mojej głowie. A rozwiązanie, jak się okazało, było na wyciągnięcie ręki. Kocham wioślarstwo od pierwszych treningów. Spośród uczniów mojej klasy sportowej w Bydgoszczy zostałam jedyną aktywną wioślarką. Jeśli spojrzeć na rocznik 1993, który był dość liczny w Polsce, również zostało w branży zaledwie kilka osób. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogę być działaczką w strukturach Polskiego Związku Towarzystw Wioślarskich, Zarządu WZTW, prezeską i właścicielką klubu wioślarskiego. A to tylko dlatego, że o tym się po prostu nie mówi. Nikt nie myśli o wciąganiu młodych zawodników do zarządów zawczasu, nikt nie uczy nas procedur, a przecież funkcja prezesa nie jest nadawana na zawsze. Co prawda moje koleżanki były już w zarządzie klubu BKW, jednak tylko dlatego, że brakowało osób. Figurowanie w dokumentach nie pociągało za sobą żadnych działań. Nie były niczego uczone. Kilka razy myślałam o tym, jak wygląda taka zmiana warty. Wyobraziłam sobie, jak to powinno przebiegać, ułożyłam w głowie plan idealny.
Jaki to plan?
Zarząd wybierał kandydatów do współpracy, odbywały się spotkania, podczas których była przestrzeń na zadawanie pytań. Obecny prezes, skarbnik, członkowie zarządu przekazywali swoją wiedzę, mówili wprost o stosunkach międzyklubowych, o współpracy, którą wypracowali przez lata czy to w mieście, czy wśród lokalnych biznesmenów. Młodzi wioślarze mogli nabrać wprawy w prowadzeniu dokumentacji, stanąć przed trudnymi decyzjami dnia codziennego zarządu. Mieli wsparcie w pisaniu ofert dotyczących dotacji, dzięki którym klub funkcjonuje przez cały rok. Mogli porozmawiać z księgową, by nauczyć się rozliczania finansów klubowych. Naprawdę myślałam, że ktoś pomaga, że ktoś o tym myśli i planuje przejęcie klubu. Zrozumiałam, że tak nie jest, gdy z dnia na dzień otrzymałam propozycję przejęcia zarządu mojego macierzystego klubu, BKW Bydgoszcz. Informacja spadła na mnie nagle. Coś, co wydawało się być bardzo nierealne, wydarzyło się w przeciągu tygodnia.
Dlaczego to wydawało się nierealne?
Rozpoczęłam treningi w wieku 12 lat. Poznałam wtedy panią prezes. Była dla mnie jedyną osobą, która mogła pełnić tę funkcję. Nigdy nie zastanawiałam się, co będzie dalej, kto przejmie ten klub. Po piętnastu latach, we wrześniu 2020 roku, objęłam funkcję wiceprezeski Bydgoskiego Klubu Wioślarek oraz funkcję prezeski Uczniowskiego Klubu Wioślarskiego Bekawianka. Po ogłoszeniu werdyktu i podpisaniu dokumentów, nie wiedziałam od czego zacząć.
Jak wyglądały początki?
Spotykałyśmy się na zarządach i wspólnie próbowałyśmy odkopać historię kilkunastu lat pracy klubu, poznać wszystkie informację, które były nam potrzebne do wykonania sprawozdań, rozliczeń oraz zaplanowania kolejnego roku. Niestety dużo rzeczy mnie zaskoczyło. Choć pracowałam w dużej firmie, gdzie pełniłam wiele funkcji, dzięki czemu miałam doświadczenie w pracy dokumentami, to nikt nigdy nie wytłumaczył mi, co mam robić jako prezeska. Przez rok postawiłyśmy klub na nogi, zaczął tętnić nowym życiem. Wprowadziłyśmy dużo nowości. Jednak moje drogi z ukochanym klubem musiały się rozejść. Trudno było prowadzić klub z pełnym zaangażowaniem, między innymi przez odległość. Mieszkam na co dzień w Poznaniu i przez cały okres przyjeżdżałam co tydzień do Bydgoszczy, by móc pracować w klubie przez kilka dni, mieszkając u rodziny czy znajomych. Jednak nie da się w ten sposób włożyć całego serca w działalność klubu
i zawodników. Wróciłam więc już na dobre do Poznania i myślałam, co dalej.
Co wymyśliłaś?
Po powrocie dużo rozmawiałam z mamą oraz przyjaciółmi, czułam, że czegoś mi brakuje. Prowadziłam treningi w jednym z klubów crossfit, gdzie miałam uzdolnioną grupę zawodników. Nauczyłam ich techniki, zachęcałam do treningu na wodzie, nie mając kompletnie możliwości ich prowadzenia. Rozmawiałam z lokalnymi klubami o chęci założenia sekcji amatorów, chciałam po prostu prowadzić zajęcia. Jednak warunki, jakie mi stawiano odbiegały od dzisiejszych realiów: brak możliwości wypożyczenia sprzętu, brak swobody w działaniu, ceny za wynajem powierzchni mocno wygórowane. Przez lata uczęszczałam do wielu klubów czy to wioślarskich, czy fitness i gdzieś w głowie miałam swój pomysł na klub idealny. Niestety ani w Bydgoszczy, ani w poznańskich klubach nie mogłam go zrealizować i nie czułam odpowiedniego wsparcia i zrozumienia. Wtedy wymyśliłam nazwę klubu, jego logo i wzięłam telefon. Zadzwoniłam do bliskich mi osób, umówiłam nas na spotkanie, przedstawiłam swoją wizję i oto jesteśmy. Wszyscy byli zachwyceni i jednogłośni, w tym, że tylko mi może się to udać. Od 9 lipca 2021 roku mamy na mapie Polski Poznań Rowing Club.
Jakie cechy trzeba mieć, by sprostać temu niełatwemu zadaniu?
Wiarę. To ona prowadzi mnie od początku. Podczas planowania klubu inspirowałam się klubami ze Stanów Zjednoczonych, klubami studenckimi czy klubami amatorskimi stacjonującymi w Warszawie. Zrozumiałam, że klub nie musi mieć od razu siedziby, nie potrzebuje sprzętu za miliony złotych, siłowni i ergometrów. Obecnie współpracuję z klubem sportowym HANGAR. To klub crossfit. Prowadzę grupę dzieci oraz amatorów, trenując na ergometrze wioślarskim. Drugim miejscem, w którym trenuję starszą młodzież, jest inna poznańska siłownia nieopodal Malty. W sezonie letnim, stacjonujemy na poznańskiej Malcie, a łodzie trzymamy na zewnętrznym stelażu. Przecież klub to może być jedna łódka i czterech zawodników, a na początku tylu ich miałam.
Martyna to moja pierwsza zawodniczka, w którą uwierzyłam od pierwszego treningu, zauważyłam jej talent. Początkowo jeździłyśmy z amatorami do Warszawy lub Bydgoszczy, by móc zejść na wodę. Przecież to szaleństwo, ale jakie mamy dzięki temu wspomnienia (śmiech).
Mam mocną osobowość, jestem upartym wodnikiem, liczbą mistrzowską 33, a osobowościowo jestem protagonistą. Mieszanka wybuchowa cech przywódczych, wizjonerskich i sprawczych. Jak to wiele razy słyszałam: kobieta rakieta. Nie boję się wyzwań i działam w locie. Nie zastanawiam się nad przeszkodami, tylko analizuję je podczas pracy i od razu szukam rozwiązań. Jestem wulkanem energii, pracuję po 15 godzin dziennie, siedem dni w tygodniu. Poświęcam każdą chwilę na działania klubowe, spisuje wszystkie pomysły na kartkach, w każdej chwili analizuję, jak pozyskać środki i co mogę zmienić w pracy klubu. Mam cel, do którego dążę
i tylko uporem, wiarą i systematyczną pracą mogę to osiągnąć. Wciąż jestem czynną zawodniczką, więc muszę znaleźć czas, siłę i motywację do codziennego treningu.
Często najpierw wykonuję trening z młodzieżą, a później sama siadam na łódkę czy ergometr. Są też dni, kiedy trenujemy razem i dajemy sobie wzajemną motywację.
Z jakiej wiedzy lub czyjej pomocy korzystasz w prowadzeniu klubu?
Jak już mówiłam, nikt niczego mnie w tej dziedzinie nie nauczył, nie uprzedził ani nie dał wskazówek. Wiedzę techniczną wyniosłam od trenerów Jankowskiego i Skowrońskiego. To oni dali mi podstawy. Często siedziałam w hangarze i pomagałam trenerowi, skręcać czy naprawiać łodzie. To bardzo ważna umiejętność. Bez niej nie odważyłabym się prowadzić klub. Łodzie wioślarskie to bardzo unikatowy sprzęt. Modele, na których obecnie pływamy były wyprodukowane ponad 40 lat temu. Gdyby nie nabyta przed laty wiedza techniczna, ciężko byłoby mi się w tym temacie odnaleźć.
Kolejną ważną rzeczą jest przygotowanie instruktorskie. Przecież nie tylko pełnię rolę prezeski. Jestem jedynym trenerem w naszym klubie. Warsztat trenerski zdobywałam latami dzięki współpracy z ponad dziesięcioma trenerami nie tylko wioślarstwa.
W szkole mistrzostwa sportowego miałam do czynienia z wykwalifikowani trenerami, którzy współpracują między innymi z kadrami narodowymi różnych dyscyplin lub są absolwentami AWF Poznań. Kolejne doświadczenie, bez którego nie mogłabym ruszyć z działalnością swojego klubu. Przedsiębiorczość to cecha, którą wyniosłam z domu. Od przedszkola obserwowałam, jak rodzice prowadzą własną działalność gospodarczą i to oni mnie jej nauczyli. Dzięki temu wiem, że w prowadzeniu firmy ważna jest odpowiedzialność, zaangażowanie i kreatywność. Dlatego wyjazd do Warszawy na kilka dni, by nauczyć zawodników pływać, nie był dla nas żadnym wyczynem.
Jak działasz dzisiaj?
Obecnie zatrudniam do pomocy trenera od przygotowania motorycznego . Na tym etapie potrzebuje wsparcia. W klubie posiadamy już ponad trzydziestu zawodników, a wśród nich coraz bardziej wybijającą się młodzież. Pod względem wioślarskim, plany treningowe i pełną organizację pilnuje sama. Jako trener opieram się na sprawdzonych rozwiązaniach ale wplatam do programu przygotowań dużo eksperymentalnych rozwiązań. W szkoleniu mocno stawiam na relacje
i poświęcenie uwagi zawodnikom. Nie każdego zawodnika czeka kariera mistrza świata ale chce wyciągnąć z nich jak najwięcej i dać im pewne wartości, możliwości rozwoju i umiejętności na przyszłość. W razie potrzeby współpracujemy z trenerami z innych klubów i nie wyobrażam sobie, aby miało się coś zmienić. Na początku mogłam liczyć na wsparcie od osób, których nawet nie brałam pod uwagę, bo nie znaliśmy się zbyt dobrze. Jednym z klubów, który ofiarował mi pomoc, byli działacze z TWDW. Zapytali, czy potrzebuję sprzętu i ofiarowali mi pierwszą łódkę dla moich dzieciaków z kompletem wioseł. Resztę sprzętu odkupuję lub użyczam od zaprzyjaźnionych klubów. Na początku nie miałam pomysłu, jak szybko zdobyć sprzęt, ale nie spodziewałam się takiej życzliwości.
Na jakie trudności natrafiasz?
Trudności można podzielić na kilka obszarów: materialne, finansowe, czasowe i społeczne.
Obecnie w klubie mamy ponad 30 zawodników, a sprzętu startowego znacznie mniej. Brakuje nam łodzi, wioseł i motorówki. O ile łodzi do nauki jest wystarczająco, to w przyszłym sezonie planujemy wystawić podczas regat centralnych aż 13 zawodników, a posiadamy jedynie dwie jedynki do nauki wyporne na 60 kg, z butami typu ‚’Jezuski”. Znacznie utrudnia nam to pracę, ponieważ od tego zależy przyszłość naszej młodzieży. Jest to przeszkoda, którą rok temu byliśmy jeszcze w stanie pokonać, użyczając sprzęt od klubów i biegając z łódkami między pomostami, aby nie spóźnić się na start.
W tym roku będzie to znacznie trudniejsze. Nie wiem, czy uda nam się zorganizować tyle łodzi dla zawodników, czy po prostu nie będziemy mogli ich wszystkich zgłosić do regat.
Mówiąc o trudnościach finansowych, mam na myśli bardziej ograniczenia, ponieważ wszystkie opłaty startowe, licencje, obozy musimy na razie opłacać z własnej kieszeni lub pozyskujemy środki od rodziców czy sponsorów. Ku wielkiemu zaskoczeniu już w ubiegłym roku jako młody klub otrzymaliśmy wsparcie od Urzędu Miasta Poznań i mogliśmy choć trochę odciążyć nasze kieszenie. Jednak prowadzenie klubu w naszej dyscyplinie liczy się w dziesiątkach tysięcy, więc środków jest nadal mało.
Czas to rzecz, której kupić nie możemy, a brakuje nam go bardzo. Wszystko dzieje się szybko. Kluby, od lat mają wypracowane schematy i według nich prowadzą całoroczną działalność. U nas nie dość, że trzeba wyznaczyć od początku harmonogram wszystkich prac, to musimy kurczowo się go trzymać czasem działając po omacku. Mowa tu o terminach związanych np. ze zgłoszeniem zawodników na zawody czy złożeniem stosownych dokumentów do właściwych instytucji. Czasem do ostatniej chwili nie mieliśmy zapewnionej łodzi dla zawodnika, wiele terminów nam umknęło, bo nie wiedzieliśmy o dotacji czy konieczności złożenia dokumentów. Wszelkie możliwości pozyskania środków to temat rzeka. Pierwszą ofertę dotyczącą dotacji na działalność klubu pisałam równe 24 godziny. Zapoznanie się z regulaminami, poznanie nomenklatury oraz słownictwa wymaganego do złożenia oferty to była dla mnie czarna magia.
Ostatnią, ale niestety znaczącą trudnością są relacje społeczne. Mimo że pomysł założenia klubu podobał się znacznemu gronu osób, to miał równie wielu wrogów. Dwudziestosiedmioletnia wioślarka w Poznaniu założyła swój klub. Nikogo nie pytając, nagle pojawiła się na poznańskiej Malcie
i trenuje dzieci oraz amatorów. Widzę to poruszenie, słyszę te rozmowy i czasem czuję opór. Ludzie przyglądają mi się i komentują moją pracę. Wielokrotnie podważają moje kompetencje w oczach innych, nie wierzą we mnie i czekają na potknięcie. Dopytywali, czy wiem, na co się piszę, czy dam radę finansowo, czy się nie zagalopowałam. Sprzeciwiają się moim propozycjom, pomysłom i rozwiązaniom. Wciąż często podczas rozmów nie jestem brana na poważnie przez trenerów, sędziów czy członków zarządu.
Co wtedy czujesz?
Wielokrotnie zastanawiam się, czy moja praca jest coś warta i kiedy zyskam uznanie. Nie wiem, co powoduje te zachowania. Czy to fakt, że jestem młodą kobietą, czy to zazdrość i brak wiary? A może inni, z racji wieku, nie mogą nadążyć za tak dynamicznymi zmianami? A może sami żałują, że nie podjęli się podobnych działań wcześniej? Trudno jest działać w tak małym środowisku, tym bardziej, że zachowanie niektórych jest niesprawiedliwe i nieszczere. Nie liczyłam na fanfary, kiedy decydowałam się założyć nowy klub, jednak miałam nadzieję, że środowisko, w którym się wychowałam, okaże więcej empatii i zrozumienia.
W Polsce jest zaledwie 50 klubów, większość z nich powstała w czasach międzywojennych. Myślę, że wtedy ludzie pomagali sobie bardziej bezinteresownie. Chcieli się cieszyć sportem i wspólnie spędzać czas. Czytałam o tym w książkach i tak to sobie wyobrażam. Teraz nie ma nic za darmo, wszystko albo kosztuje duże pieniądze albo nerwy. Liczę, że osoby, które nie doceniają jeszcze mojej pracy, zdążą ją docenić. Kluby, w których pracują, stoją od lat: łodzie, motorówki, sprzęty kupili zwykle jeszcze ich poprzednicy lub zostały sfinansowane ze środków publicznych. Mają gotowe bazy, pełne dzieci, z historią zawodniczą i dzięki temu gwarancję dofinansowania. Mają wypracowaną wcześniej renomę klubową, na którą ja będę musiała pracować latami.
Są jakieś dobre strony?
Oczywiście, to także relacje. Nigdy nie marzyłam, że będę prowadzić klub z tak fantastycznymi ludźmi. I mimo, że większość rzeczy robię sama, to pomoc, którą otrzymuję, jest często nieoceniona. Dają mi ogromne wsparcie. Są też ludzie, którzy obsypują mnie komplementami na temat mojej działalności klubowej, są pod ogromnym wrażeniem mojej siły, wiary i determinacji. Często zawodowi sportowcy opisują mój klub i naszą relację jako wymarzone. Zawodnicy wspierają moje szalone pomysły, uczestniczą w naszych klubowych wydarzeniach, rodzice wspierają dzieci i klub, jak tylko mogą. Jedyne, o czym marzę, to siedziba, w której będę mogła wreszcie postawić kropkę nad i. Pokazać, jak powinien wyglądać klub sportowy, jak powinna wyglądać współpraca z zawodnikami, jak szkolić młodzież od najniższego szczebla do tego olimpijskiego. Nie chce być zrozumiana opacznie, w większości są działacze, którzy wspierają mój rozwój i bardzo mi pomagają. Jestem zdumiona i wdzięczna jak wielu ludzi, wierzy w nowe wioślarstwo i chce je razem tworzyć. Prezesi, trenerzy, działacze z ramienia związku, którzy walczą o zmianę, dają otuchy czy dzielą się wiedzą. Chociażby ten magazyn to bardzo potrzebne zauważenie Naszej pracy. Nadal wierzę, że sceptycy nowych rozwiązań pochylą się nad zmianą i dadzą Nam działać z większą swobodą ku rozwojowi wioślarstwa.
Jakie masz plany i marzenia związane z klubem?
Zrobię wszystko co w mojej mocy, byście zobaczyli efekty jak najszybciej. Mapa marzeń jest rozpisana na kilka lat do przodu. Wiele rzeczy mogłam skreślić z listy o wiele szybciej niż zamierzałam. Wierzę, że co roku będę mogła się równie miło zaskoczyć. Prawdziwy klub buduje się latami i my jesteśmy na to gotowi. Na każdy problem znajdziemy rozwiązanie, a każdy sukces opijemy Piccolo. Myślę, że jestem jednym z przedstawicieli nowego pokolenia ale nie jedynym. Ogólnie świat wioślarski przechodzi metamorfozę i rozumiem, że części starszego pokolenia może być czasem trudno, odnaleźć się w nowej rzeczywistości bo sama odczuwam dużą zmianę na podstawie mojej 18 letniej kariery. Sama jestem ciekawa nowych realiów sportowych, a przede wszystkim tych wioślarskich.
Dziękuję za to wyróżnienie i możliwość opisania swojej historii. Jest ona długa i ciekawa, pełna stresu, żalu, nieprzespanych nocy, niedotrzymanych terminów, ale i eksplozji szczęścia, gdy nasi zawodnicy dopływali na metę podczas swoich pierwszych Mistrzostwach Polski, zdobywali pierwszy medal lub uzyskiwali kapitalne życiówki. Jestem pełna wdzięczności i nie kryje łez na treningu, gdy widzę ich poświęcenie, upór w dążeniu do celu i wiarę w naszą pracę. Drodzy spikerzy, przyzwyczajcie się, że Poznań Rowing Club będzie często gościł w waszych wypowiedziach, bo rośniemy w siłę i zrobimy wszystko, by było można o nas często mówić.
SKIFF, Małgorzata Król