Wioślarstwo najczęściej przyciąga, a już na pewno zatrzymuje przy sobie na dłużej osobowości ambitne, zdeterminowane, wolne duchem, bez lęku, otwarte na pracę. Czy nasz Gość jest taką osobą? Jest. Człowiek, jak to się czasem mówi z „innego wymiaru”. Osoba nietuzinkowa. Osoba, która weszła w świat wyczynowego sportu w momencie, kiedy inni z niego wychodzą. Robi to z sukcesami. Poznajcie Bartka.
Kim jest Bartek Gasparski ? Masz 47 lat a Twoje życie sportowe, rodzinne jest na pierwszy rzut oka „młodsze” o 20 lat. Powiedz coś o tym zjawisku, powiedz nam coś o sobie.
Na pierwszą część pytania odpowiem standardowo architekt krajobrazu prowadzący wraz ze wspólnikiem firmę projektującą i wykonującą tereny publiczne, prze szczęśliwy mąż Ali jednocześnie tata córki Robci (Roberty), sportowo wioślarz amator. Z odpowiedzią na dalszy ciąg już nie jest tak prosto Ten opóźniony, czasem myślę, że wręcz odwrócony jak w filmie „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” schemat jest efektem gwałtownej zmiany jaka zaszła w moim życiu. Sprawiła ona, iż musiałem wszystko zacząć niemal od zera. O ile ten reset nie był planowany, on się po prostu wydarzył, to kiedy już stanąłem w obliczu pustej kartki, to doszedłem do wniosku, iż należy skorzystać z okazji i stworzyć się od nowa próbując uniknąć błędów z „poprzedniego życia”. Nie chcę powiedzieć, że czas przed 2012 rokiem był zły. Absolutnie nie, miałem szczęście spotkać i dzielić życie z bardzo wartościowymi ludźmi, w tym z moją pierwszą żoną Jolą, którym bardzo wiele zawdzięczam. Dzięki nim też późniejsza zmiana stała się łatwiejsza. Tu, dla jasności, muszę zaznaczyć, że nie była moim udziałem żadna tragedia czy trauma, nie walczyłem z otyłością, alkoholizmem bądź innymi uzależnieniami. Obiektywnie, spóźnione rodzicielstwo, bo w sumie z Alą staraliśmy się o dziecko już bardzo długo, to chyba efekt mojego wewnętrznego, blokującego przekonania, że na to najtrudniejsze i najbardziej odpowiedzialne zadanie muszę być w pełni przygotowany – finansowa, mentalnie, a co za tym idzie mieć więcej najcenniejszego zasobu, jakim mogę się dzielić, czyli czasu. Poza tym COVID zrobił swoje – hehe.
Jakie dyscypliny poza wiosłami uprawiałeś „zawodowo”? Czy w ogóle.
Jako dziecko przez prawie całą szkołę podstawową i początek liceum żeglowałem. Można powiedzieć, że zawodniczo. Ścigałem się na tych małych mydelniczkach Optymistach i drugim typie łodzi z obciętym dziobem, czyli Kadetach. Potem przez długi czas ze sportem nie miałem wiele wspólnego. Na studiach w ramach zaliczenia W-F dość dużo pływałem na basenie jako alternatywa do nielubianych przeze mnie gier zespołowych. Do trenowania czegoś regularnie i celowo powróciłem dopiero na wiosnę roku 2007, kiedy to zainspirowany wujkiem, finisherem NYC Marathon (coroczny, największy maraton na świecie odbywający się w Nowym Jorku – red.), postanowiłem zacząć uprawiać, moim zdaniem „matkę” wszystkich sportów, czyli bieganie. I tak sobie amatorsko, może ambitniej amatorsko biegałem starając się poprawiać wyniki na dystansach od 1km do 42,195km. Na te maratony, to bym nawet powiedział, że się bezmyślnie rzuciłem jak szczerbaty na suchary.
Skąd wzięło się wioślarstwo? Od kiedy?
Wzięło się z ulotki otwieranego wtedy tj. w 2015 roku amatorskiego klubu TWDW, która podczas wyprzedaży garażowej na Saskiej Kępie trafiła w ręce mojego kolegi Pawła Kusaka. On z kolei, nieświadomie zmieniając moje życie, podzielił się ze mną chęcią spróbowania tej dyscypliny poprzez udział w darmowym treningu – Pawle po raz kolejny Ci za to dziękuję! Tak samo nie mogę szczędzić wyrazów wdzięczności, twórcom tej niesamowitej inicjatywy społecznej, jaką jest TWDW, czyli Tadeuszowi, Danielowi, Jackowi, Tomkowi oraz Marii. To oni są w dużej mierze odpowiedzialni za moje wiosłowanie, ale też za olbrzymią ilość wspaniałych osób, które na nie wpłynęła, a miałem je możliwość spotkać właśnie w Towarzystwie Wisła dla Wioślarzy. Pośród nich wymienić muszę z imienia i nazwiska kilka. Maćka Zawojskiego, można powiedzieć mojego pierwszego trenera, dla którego byłem „pierwszo-roczniakiem Gasparskim” Odwalił ze mną z wielkim zaangażowaniem, kawał roboty zmuszając moje ciało, do adaptacji do tego rodzaju wysiłku i obciążeń treningowych, ale przede wszystkim namawiając do podjęcia rywalizacji w zawodach. Potem Borysa Juraszyńskiego, mastersa byłego zawodnika i Mistrza Polski, który pomimo kolosalnej różnicy w poziomie nie odmówił mi wspólnych zejść na debla i pokazał jak podchodzić do treningu technicznego, czyli próbować, aż do skutku, aż zaskoczy. Czy też Antoine Prestini młodego przybysza z Francji, którego dynamiczny, a zarazem niesłychanie płynny, naturalny, jakby wrodzony styl wiosłowania mnie wręcz zauroczył i pokazał jaką przyjemnością może być operowanie wiosłem. Nick Simons, przedstawiciel największej wioślarskiej nacji, który zawsze chętnie dzielił się swoim doświadczeniem, w każdych warunkach pogodowych i przy okazji nauczył takich pięknych angielskich wyrażeń jak „blades buried”. Radka Szajewskiego, on z kolei pchnął mój rozwój w dwóch kierunkach. Oswoił z siłownią i wolnymi ciężarami, a zarazem przetarł szlak na zawodach seniorskich, na które śmielej ruszyłem. Może nawet trzech, bo zapomniałem o Terraformacji (gra planszowa – red.). Paweł Malicki towarzysz w przygodzie budowania czwórki wagi lekkiej, osoba na którą mogłem zawsze liczyć i wspólnie osiągnąć wydawałoby się niemożliwą medalową osadę seniorską, składającej się jeszcze z dwóch bliskich mojemu sercu zawodników, Patryka Szpaka i Patryka Golaskę. Cudownego Piotra Zmelonka, wielkiego miłośnika narciarstwa biegowego dzięki, któremu odkurzyłem w sobie miłość do biegówek, jak wiadomo idealnego zimową porą, treningu uzupełniającego. Ach jeszcze Maćka, Maćka Zielińskiego trenera koordynatora, przekaźnika wszystkich, ważnych i tych mniej istotnych, wioślarskich informacji. No i na koniec Arturze Mikołajczewskim moim aktualnym trenerze.
Wracając jednak do rzeczy, bo mógłbym jeszcze tak długo wymieniać i opowiadać o niezwykłych ludziach spotkanych pod dachem Pomarańczowo- -niebiesko-białego klubu, a nie odpowiedzieć do końca na pytanie, skąd się wzięło. Jako otwarty na zmiany człowiek z chęcią wykorzystałem okazję, żeby wypróbować ten sport, bo jak już wspomniałem właśnie byłem w okresie autotransformacji i szukałem zmiany również w zakresie głównej aktywności fizycznej. Bieganie, choć wspaniałe, w tym jako narzędzie do utrzymania formy, zwiedzania itp. stało się dla mnie nieco frustrujące. Dostrzegłem, że aby dokonać znaczącego progresu musiałbym trenować dwa razy dziennie, nabijając olbrzymią ilość kilometrów, a i tak, najwyraźniej w związku z predyspozycjami, nie byłbym w stanie rywalizować na wyższym poziomie. Dodatkowo miałem potrzebę wyróżniania się, a bieganie na przestrzeni lat stało się masowe i poczułem, że dosłownie ginę w tłumie. Nie dość powiedzieć, że kiedy po raz pierwszy wziąłem udział w warszawskim Biegu Konstytucji, byłem w gronie 146 uczestników, a kiedy kończyłem przygodę z ulicznym ściganiem w 2013 roku, było ich już ponad 2500. Nie zrozum mnie źle, bieganie jest, jak powiedziałem fantastyczne, również jako element treningu wioślarskiego jednak ma w porównaniu do niego rozliczne wady zaczynając od nierównomiernego obciążenia organizmu, co przekłada się na rozliczne kontuzje dolnych partii ciała, a na braku elementu sprzętowego kończąc. Biegacz możne co najwyżej sobie buty wyprać, a wioślarz to godzinami będzie łódkę ustawiać i picować.
Ale znowu do meritum wioślarstwo, w największej mierze wzięło się z zimnej kalkulacji w kontekście moich predyspozycji. Zauważyłem, to na wczesnym etapie porównując swoje wyniki na ergometrze z wynikami zawodników. O ile mogłoby to prowadzić również do wniosku, że wioślarstwo stoi w Polsce na niskim poziomie – obiektywna nieprawda, biorąc pod uwagę liczbę zawodników i regularnie zdobywane medale na imprezach międzynarodowych z Igrzyskami włącznie – to nieco później wykonane badania w Instytucie sportu i słowa prof. Klusiewicza „Szkoda Panie Bartku, że się Pan tak późno za to wioślarstwo wziął”, te moje przypuszczenia potwierdziły. Okoliczności też miały znaczenie, mieszkałem wtedy na Powiślu i akwen był bardzo blisko. Wiedziałem, że w przeciwieństwie do moich ulubionych nart biegowych będę mógł regularnie trenować więcej niż dwa – trzy tygodnie w roku. Nie pozostało już nic innego jak rozpocząć pokonywanie bariery wejścia, czyli trwające do dziś opanowywanie techniki wioślarskiej.
Pływanie na poziomie amator, masters – ok. Pływanie na poziomie licencjonowanego zawodnika / seniora w tym wieku, to duża odwaga ale i duże ryzyko. Mam na myśli odbiór środowiska. Powiedz co spowodowało, że podjąłeś to ryzyko? Czy ma to dla Ciebie znaczenie?
To dość proste, spróbowałem rywalizować z mastersami, ale przy jeszcze wtedy obowiązujących przelicznikach nie miałem, najmniejszych szans w starciu np. z Adamem Gacą, swoją drogą wyśmienitym technikiem, bo ten algorytm sprawiał, że musiałbym osiągać wyniki olimpijczyka, żeby go pokonać. Dodatkowo, jak wiesz jestem urodzonym lekkusem, a brak wagi lekkiej w kategorii masters również nie ułatwiał sprawy. Poza tym uznałem, że aby mieć karierę masterską najpierw trzeba mieć jakąś karierę zawodniczą. Najważniejsze jednak to moja zasada, że jak już za coś się biorę, to staram robić to na 100%, a jedyną drogą do rozwoju jest podejmowanie wyzwań.
Co do odbioru środowiska, to w sumie nie wiem, jaki on do końca jest. Wierzę, że prędzej czy później jego większość uzna moją obecność na torze wśród młodzieży za świetny dowód na to, że wioślarstwo to piękny inkluzywny, a co najważniejsze zdrowy i mało kontuzyjny sport, który z powodzeniem mogą uprawiać na wysokim poziomie nawet takie stare pryki. Może moja historia, wykorzystana marketingowo mogłaby pomóc podjąć rywalizację o ludzi w kryzysie wieku średniego, którzy poszukują wyzwań, a znajdują je teraz np. w triathlonie? Nie jestem z resztą, jak się niedawno zorientowałem wyjątkiem. Są bowiem, nawet w moim aktualnym klubie, zawodnicy z podobnym PESEL-em Adela Roszkowski, (nie wypominając wieku, tylko nieco młodsza ode mnie) czy ikona polskich wioseł długich Mikołaj Burda.
To jest ten moment, chwalimy się osiągnięciami. Wymień te najbardziej dla Ciebie znaczące. Te przełomowe, jeśli były bo może wszystkie mają tę samą „wartość”.
Jeśli miałbym mówić o przełomie to na pewno pierwszy start na Centralnych Regatach Otwarcia Sezonu i wygranie w jednym z biegów tylko z jednym zawodnikiem. To pomimo ogólnego odczucia wylania na głowę wiadra zimnej wody, łudziłem się, że moja forma pozwoli być wyżej w stawce, było promyczkiem nadziei, że jednak da się z młodymi rywalizować. Drugim przełomem było srebro, na jak dotąd tylko raz zorganizowanych, Regatach w Mielnie koło Grunwaldu. Tam, na dystansie 15km udało się wyprzedzić kilku, wydawałoby się wtedy znacznie mocniejszych zawodników i być dość blisko zwycięzcy, ówczesnego kadrowicza Adama Wicenciaka. Jestem oczywiście bardzo dumny z dwukrotnego Wicemistrzostwa Polski na 4xML, ale bardziej w wymiarze organizacyjnym, bo podzielam zdanie, trenera Maćka Zielińskiego, iż najtrudniej taką osadę zebrać i zmotywować do wspólnych treningów, a ja właśnie tego, wraz z Pawłem Malickim dokonałem. Wielką radość ostatnio sprawiło mi Mistrzostwo Polski na Długim Dystansie na 2x. Wiele osób się trochę z tego nabija ze względu na bardzo małą liczbę osad, które wzięły udział (trzy), ale wygraliśmy z mocną lokalną parą i to jest w mojej skali sukces. Wszystkich tych, którzy tego nie doceniają zachęcam, żeby wystartowali w przyszłym roku i spróbowali wykręcić lepszy czas.
Wiemy, że wiek Cię nie zatrzyma. Jakie plany sportowe, jakie marzenia chcesz spełniać, realizować „dziś, jutro, pojutrze”.
Na twoje pytania odpowiadam siedząc w pokoju na poznańskim Campingu Malta, wypełniając czas pomiędzy treningami przed CKRJ (Centralnie Kontrolne Regaty Jesienne – red.). Plan na dziś to jeszcze opanowanie techniki „na fali”, bo przy dużym wietrze Jezioro Maltańskie to niemal morski akwen, a na jutro to rzecz jasna start w tych zawodach i próba powolnego pięcia się w stawce skiffistów seniorów i to bez podziału na wagę.
Dalekosiężnie to rozwój, bycie coraz lepszym, bo planuję się ścigać tak długo, jak on będzie zachodził. Prócz najbliższych regat kończących sezon w Polsce zbadam go na trasie słynnego SilverSkiff w Turynie (wyścig jedynek na dystansie 11 km – red.). Bardzo jestem ciekaw jak, w tych dość powtarzalnych warunkach (wyścig jest z nawrotem w połowie, a zatem wiatr i prąd powinny mniej rzutować na rezultat) wypadnę w porównaniu do występu w roku 2021, kiedy to PZTW na swojej stronie z aktualnościami napisało o mnie „jedyny Polak w drugiej setce”
Czego Bartek nie lubi, co Bartka „gniecie”, co Bartek by zmienił w swojej dyscyplinie?
To, co mnie aktualnie gniecie i to bardzo, to praktycznie całkowita likwidacja, użyję mocnego słowa, „zarżnięcie” w Polsce mojej kategorii wagowej, czyli wagi lekkiej. Być może to przez moje osobiste zaangażowanie i to że staje od kilku dni na wadze widząc zapas 500 gram do 72,5 i w zasadzie nie wiem co z nim począć, czy objadać się, czy może wręcz przeciwnie? Przemyślawszy jednak dogłębnie temat i wysłuchawszy kilku zdań popierających, to działanie uważam, że obiektywnie jest to bardzo koniunkturalny, lekkomyślny i krótkowzroczny ruch.
W obecnej sytuacji demograficznej, kiedy coraz liczniejsze atrakcyjne dyscypliny sportowe będą konkurowały o zmniejszającą się w perspektywie dekad pulę potencjalnych młodych zawodników, to zawężenie grupy adeptów wioślarstwa tylko do rosłej młodzieży to strzał w stopę. Dziwię się, że mało kto dostrzega, że waga lekka, to idealna kategoria przejściowa między młodzieżowcem a seniorem, kiedy to cześć zawodników jeszcze fizycznie się kształtuje i naturalnie mieści się w limicie wagowym. Odjęcie presji, w postaci współzawodnictwa olimpijskiego, powinno nawet pomóc wyzwolić wagę lekką z patologii polegającej na niezdrowym zbijaniu wagi w pogoni za wyśrubowanymi wynikami. Ciekawa sytuacja miała miejsce na tegorocznych CROSS, kiedy to waga lekka była najliczniej obsadzoną kategorią seniorską i to w okolicznościach, kiedy zawodnicy nie mieli już cienia szans na kwalifikację do kadry olimpijskiej. Czy nie widać gołym okiem, że to jest wspaniałe pole do rywalizacji pomiędzy wyrównanymi parametrami zawodnikami, którzy mogą osiągać swoje małe sukcesy stanowiące motywacje do dalszego rozwoju w wioślarstwie? Jak chcemy wychować kolejnych Danieli Gałęzów czy może nawet takiego polskiego Stefanos Ntouskos (IO Tokio, złoty medal w kategorii OPEN, wcześniej zawodnik wagi lekkiej – red.)? Takim ruchem to możemy ich zniechęcić już na samym początku zawodniczej drogi, kiedy od razu będą musieli stawić czoła dryblasom górujących nad nimi wzrostem, masą ciała i niebotycznym wynikiem na ergometrze.
Może ktoś z zarządu PZTW , a może nawet bardziej z Ministerstwa Sportu, które oczekuje bezpośrednich efektów medalowych, przeczyta te słowa i będzie to przyczynkiem do reasumpcji – fajne prawnicze słowo – stanowiska.
Jak rodzina znosi Twoją sportową zajawkę? Czy wspiera, a może traktuje jak niegroźnego rywala?
Moja rodzina Alusia i Robcia, to bardzo ważny element tej mojej pasji, są ze mną zawsze i motywują do działania. To, jak znoszą moje treningi to pytanie do nich. Mnie się wydaje, że samo kibicowanie im się jeszcze nie znudziło, jest atrakcją rozrywką, bo zawiera podróże i spotykaniem nowych ludzi. Codzienne treningi staram się robić tak, by na życie rodzinne też zostawał czas, choć czasem słyszę, że „za mało”.
Jakim ojcem jest Bartek? Co byś powiedział dziś małemu Bartkowi, gdybyś miał taką możliwość? Jakie wartości wpoisz potomstwu?
Jakim jestem ojcem, to się okaże za wiele lat, chciałbym, żeby dzieci – liczę, że pojawi się jeszcze jakieś rodzeństwo dla Roberty, będą chciały do mnie i mamy wracać jak najczęściej dzieląc się swoimi troskami i radościami.
Małemu Bartkowi powiedziałbym, żeby czytał jeszcze więcej książek szczególnie takich dotykających badania ludzkiej natury, a nie tylko beletrystykę (tego czytałem za dużo).
Hasło podstawowe dla potomstwa to nazwa łazika marsjańskiego „Perseverance”. Będę się starał, żeby dzieci nie próbowały iść najłatwiejszą drogą w pogoni za szybkim pieniądzem i sławą jak niektórzy celebryci sieciowi, a wykazały cierpliwość i pracowitość w obszarach, w których mają predyspozycje. To tylko może przynieść im trwałą satysfakcję i samospełnienie się.
Czy wioślarstwo to miłość do końca życia?
Tego nie zagwarantuję, jednak na razie nie widzę lepszego dla siebie sportu. Ideałem byłoby się przenieść nad jakieś górskie jezioro blisko lodowca, żeby trochę więcej jeździć na biegówkach.
Relacje sportowe w TV, co przykuwa Twoją uwagę?
Raczej niewiele, w zasadzie tylko dobry boks tj. taki z udziałem mistrzów tego sportu. Z ciekawości relacje z igrzysk, bo fascynująca jest mnogość i różnorodność dyscyplin. Budzi to we mnie zachwyt dla rasy ludzkiej podejmującej tak wiele różnych wyzwań i potrafiącej osiągać w nich oszałamiające mistrzostwo – powiedzmy np. wspinaczka na czas!.
Moim idolem sportowym jest …
Idolami dla mnie są wszyscy sportowcy, którzy osiągnęli bezdyskusyjne mistrzostwo, a definiuje je jako zdobycie złota igrzysk olimpijskich bądź najważniejszej imprezy w dyscyplinach nieolimpijskich, i powtórzyli ten wyczyn. Raz to może być przypadek dwa razy już raczej nie, a trzy … Poza tym sportowcy, którzy bardzo długo potrafili utrzymać poziom sportowy, będąc w czołówce swojej konkurencji. Tu, jako przykład mogę wskazać mojego rówieśnika Adama Małysza. Jeśli chodzi o wioślarstwo, to oczywiście jest kilku takich bezdyskusyjnych mistrzów jak Rober Sycz i Tomasz Kucharski, ale powiem, że na mnie zrobił wrażenie i stał się pewnego rodzaju inspiracją zawodnik wagi lekkiej, który udowodnił, że możliwe jest przejście drogi od amatora do wioślarza klasy międzynarodowej. To mój obecny kolega klubowy Łukasz Sawicki.
Czy występuje, a jeśli tak, to jak sobie radzisz z napięciem/stresem przedstartowym?
Tak występuje lekkie podenerwowanie, ale uspakaja mnie myśl, że to norma i że kiedy ostatecznie zacznę rozgrzewkę na wodzie czy ergometrze, a potem ustawię się na starcie, to wszystko minie. Pomagają jeszcze proste rutyny przedstartowe i dopilnowanie, żeby być wszędzie, czy to na wadze, czy już na wodzie z odpowiednim zapasem czasu.
Twój pogląd, Twoje zdanie na obszar pt. psychologia sportu.
Ogólnie uważam, że psychologia w tym sportowa jest przereklamowana w obszarze miękkiej terapii poprzez rozmowę, wizualizacje itp. Oczywiście są proste sprawdzone metody, które działają – w tym sam w sobie trening sportowy – jednak uważam, że ludzki umysł jest tak złożonym układem, iż na wyższym poziomie ciężko jest na niego planowo oddziaływać. To tak jak z ekonomią, są prawdy oczywiste, jak akumulacja kapitału, reinwestycja zysków itp. które się sprawdzają w małej skali jednak w przypadku makroekonomii zależnej od tak wielu niepowtarzalnych czynników w tym od czasu i przestrzeni, nie ma możliwości skutecznego, świadomego działania, bo nie ma dwóch takich samych państw w tej samej sytuacji geopolitycznej. Co za tym idzie, niemożliwym jest przeprowadzenie, przy zachowaniu reżimu metody naukowej, powtarzalnych eksperymentów mogących dowieść skuteczności jakiejś metody. To przełożyłbym na ludzką psychologię, nie ma dwóch identycznych genetycznie sportowców, wychowanych w tych samych warunkach, poddanych identycznym bodźcom. Sam jestem bliźniakiem i wiem, że stworzenie takiego „laboratoryjnego” układu jest, przy zachowaniu norm humanitarnych, niemożliwe. Moją obserwacją jest to, że psychologia sportu, w ślad za powszechną, niebezpiecznie zbacza w kierunku farmakoterapii, co z resztą zaczyna być w polu zainteresowania WADA (Światowa Agencja Antydopingowa – red.). Skoro bowiem, jak wielu twierdzi „głowa to podstawa sukcesu w sportach” to czy czasem zażywanie środków, które ten element stymulują np. poprzez wzmocnienie wydzielania dopaminy, jednocześnie nie wpływając negatywnie na wydolność organizmu to czasem nie doping?
Spotyka Cię na swej drodze młody, wchodzący w świat sportu zawodnik, co mu powiesz, poradzisz ?
Zbadaj swoje predyspozycje i nie bój się jak usłyszysz, że do czegoś się nie nadajesz. Spróbuj kilu, a potem wybierz mądrze dyscyplinę, na której się ostatecznie skupisz. Wtedy, systematyczny trening, pod okiem doświadczonego specjalisty, da po czasie nadspodziewane efekty. To prawie gwarantowane!
Przesłanie dla czytelnika nie związanego ze sportem, wiosłami.
W zasadzie połączyłbym pointy z odpowiedzi na pytania nr 9 i 17, czyli bądźcie wytrwali w dążeniu do mądrze wybranego celu i przygotowani na skorzystanie z podsuwanych przez los okazji.
Na koniec, czy a jeśli tak to czego Bartek Gasparski oczekuje od życia? A może nie oczekuje niczego … ??
Nie jestem deterministą, uważam, że jesteśmy w dużej mierze odpowiedzialni za kształtowanie swojego życia, oczywiście istotną rolę odgrywa w nim przypadek – tu polecam lekturę Nassim Taleb (amerykański ekonomista, filozof pochodzenia libańskiego, skoncentrowany w publikacjach na zagadnieniach prawdopodobieństwa, przypadkowości, niepewności – red.), jednak ukułem swoje, mam nadzieje autorskie powiedzenie, że „życie to gra, w której możemy zmniejszać lub zwiększać prawdopodobieństwo wystąpienia pewnych zdarzeń”. Tak jak przechodząc przez ulicę, rozglądamy się w lewo i w prawo (na jednokierunkowej lub w krajach anglosaskich odwrotnie), by uniknąć potrącenia, ale nie możemy do końca wykluczyć, że pojazd nadjedzie od tyłu chodnikiem. Zatem od życia oczekuję tylko bym miał tyle szczęścia co do tej pory, a moim najlepszym życzeniem dla wszystkich jest „żeby Ci się farciło” lub „samych najlepszych zbiegów okoliczności” reszta zależy bowiem od Ciebie.
Rozmowę przeprowadził Magazyn SKIFF
Foto – archiwum rodzinne, Zdzisław Biernacki.